Ten dzień był taki... no co najmniej dziwny. Moja nie kochana współlokatorka zdążyła wgryźć mi się w rękę już ze dwa razy. Jak stwierdziła- podobno ją podglądałem. Kij z tym, że sama nie zamknęła pokoju i nie powiedziała, że się przebierała.
A teraz siedzę jak imbecyl na tej świetlicy i obserwuję przechodzące obok osoby. Ostatnio przyłapałem się na czekaniu. Sam nie wiem na co lub kogo. To znaczy... Rozglądam się po pomieszczeniu, przebiegam wzrokiem po kilkunastu twarzach, każdej tak różnej od następnej. I czuję, że czegoś mi brakuje. Jednej tylko osoby, dla której nadal tu siedzę. Która kilka tygodni temu nieświadomie wzięła w posiadanie moje serce. Która nawet nie wie, że istnieję. Zupełnie jak w jakiejś komedii romantycznej o życiowej spierdolinie chcącej stać się KIMŚ. Ale jak wiadomo rudy przyjaciół nie ma, a co dopiero dziewczyny. Sam, przy stoliku najbardziej oddalonym od reszty, sławnym Czarnym Rynkiem internatu. Za plecami trzymam bukiet pełen naparstnic białych, naznaczonych ciemnoczerwonymi plamkami, hiacyntów o barwie nieba, . Norweskie kwiaty. Norweskie kwiaty dla norweskiej damy.
Nie zechce mnie.
Nie odważę się.
Nawet na mnie nie spojrzy.
Jestem taki głupi, taki szalony...
Uśmiecham się pod nosem, na myśl o tym, jak żałosne są moje obawy. Ojciec sprałby mnie za takie coś, za to co teraz robię. Karteczki samoprzylepne już leżą na stole, kreślę na nich anonimowe wyznanie uczuć. Przyklejam zapisaną na folię, którą otoczone są kwiaty. Zostawiam je, przynajmniej tak było w założeniu. W praktyce nie przewidziałem tego, że wejdzie na świetlicę akurat w momencie, kiedy odkładam ten niecodzienny prezent. Orientuję się o jej obecności dopiero wtedy, kiedy słyszę ten delikatny głos. Prostuję się gwałtownie, niechcący popychając ową istotkę. O MÓJ DROGI JEZUNIU, ALE WTOPA! Łapię ją w ostatniej chwili, oplatając ręką w talii, drugą chwytając szybujący bukiet. Chyba palę buraka, stając się rudym razy tysiąc. Oddech mi przyspiesza, kiedy tylko widzę jej zaskoczoną twarz prawie przy swojej.
Niezręcznie.
— J-ja... O MATKO! — Głośno przełykam ślinę. — Bardzo cie przepraszam!
[Seph? Hy hy... Wtopa za wtopą.]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz