11 grudnia 2016

Od Mahiru CD Costina

Spojrzałem na niego zdziwiony.
-Nie umiesz jeździć?-Zapytałem.
-No... Nie, ale spoko, szybko się nauczę!-Uśmiechnął się.
-Tyle że ja myślałem... Ja myślałem, że ty będziesz umiał, ja też nie umiem-wymruczałem, lekko zawiedziony. Miałem cichą nadzieję, że Costin będzie umiał jeździć, ale w sumie tak też jest okej.
-No to obaj się nauczymy!-Odparł głośno. Szybko ubraliśmy się i ruszyliśmy w stronę najbliższego lodowiska, które było mocno reklamowane, między innymi za pośrednictwem billboardów.
Większość drogi trzymałem ręce w kieszeniach, ale w pewnym momencie Costin złapał delikatnie rękaw mojej kurtki.
-Hm?-Mruknąłem, zerkając na niego.
-Powinnyśmy trzymać się za ręce-stwierdził poważnie.
-Zwariowałeś? Łapy mi chyba zaraz odmarzną...-Mruknąłem, ale chłopak szarpnął mnie za rękaw i złapał mnie za dłoń, przeplatając swoje palce z moimi. Przewróciłem oczami i poprawiłem lekko uścisk naszych rąk.


<Costin?>

Od Costina cd Mahiru

Zaśmiałem się cicho i odłożyłem mangę na bok, by wygramolić się z łóżka.
- Chodź tu, mój mały śpiochu - mruknąłem i rozwarłem swoje ramiona zapraszająco. Mahi z uśmiechem, ale i z ociąganiem wylądował w moich ramionach. Cmoknąłem go lekko w głowę i odsunąłem się by poszukać ciuchów w szafie. - Przy okazji zaniesiemy tą stertę do prania - mruknąłem i wskazałem palcem na kupę brudnych ubrań, w większości moich. Dobra tylko moich. Westchnąłem cicho i wyciągnąłem pierwszą lepszą koszulkę i spodnie. Ubrałem je szybko, nie krępując się obecnością chłopaka. W końcu robiliśmy gorsze rzeczy. Z uśmiechem na ustach roztrzepałem włosy na boki i przyciągnąłem chłopaka za nadgarstek do siebie, by cmoknąć go w usta. - Zbieramy się kochanie, lodowisko czeka na oblężenie przez homoseksualną parkę, która prawdopodobnie nawet nie ogarnia co to łyżwa. Przynajmniej w moim przypadku.

<Mahi??>

Od Nico - Cd. Kanade

Gdy poczułem jej delikatną skórę na mojej dłoni, zwróciłem całą swoją uwagę na jej osobę. Nikt nigdy nie odważył się mnie dotknąć, bojąc się, że zaraz dostanie nie wiadomo za co. Gdy opowiadała historię swojego kolegi, patrzyłem tępym wzrokiem na podłogę, nie patrząc w jej oczy.
- Postaram się pokazać z jak najlepszej strony - szepnąłem z ulgą, najpierw myślałem, że dziewczyna powie coś w tym stylu.
Nie chciałam być w tobą w pokoju, ale jakoś samo tak wyszło.
Gdy chciałem się do niej odwrócić, nagle na parapet wskoczył znany mi kocur - Gideon. Był to maine coon mojej matki, który nigdy, ale to nigdy mnie nie zostawiał samego. Spojrzał na mnie swoimi złoto-zielonymi oczami i położył swoją łapę na oknie, bym je otworzył. Odwróciłem się zmieszany i zasłoniłem okno żaluzją, wracając na swoje łóżko.
- Dlaczego go nie wpuścisz? Jest twój? - Kanade spojrzała na mnie zdziwiona, siadając obok mnie na łóżku i popatrzyła na zasłonięte okno.
- Nie. Mojej mamy. Ona nie żyje. Przeze mnie, a ten kot mi o wszystkim przypomina. Nie umiem się nim zająć, nie umiej zajmować się żadnymi zwierzętami, więc po co wciąż za mną łazi? Zawsze jest wszędzie tam gdzie ja, a jak karze mu spadać, to siedzi  i się na mnie patrz - zasłoniłem dłońmi twarz, chcąc zapomnieć, choć przez chwilę o przykrych wspomnieniach z ubiegłych lat, które zawsze mnie doganiały i atakowały w najmniej odpowiednich momentach.
- Jak się nazywa?
- Gideon.
Dziewczyna podeszła do okna, szybko je odsłaniając i otworzyła okno kotu, który nadal tam siedział. Duży kocur nie wiedział czy wejść i chwilę się wahał, ale po chwili miękko skoczył do środka i od razu przybiegł do mnie, usiadł na moim łóżku, kładąc łapy pod pysk i patrzył na mnie. Gdy wstałem, nie ruszył się z miejsca tylko śledził mnie wzrokiem.
Westchnąłem i patrzyłem na niego przez dłuższą chwilę. On naprawdę zachowywał się jak moja matka.
To ty ją zabiłeś. To wszystko twoja wina. Masz jej krew na rękach.
Po moim policzku popłynęła łza, którą szybko starłem rękawem.
- Ty chyba też masz kota, prawda? - spytałem Kanade, która patrzyła na mnie osłupiała.
<Kanade?>