15 listopada 2016

Od Mahiru CD Costina

-Hm... No to... Mój ulubiony kolor to pomarańczowy, ale lubię też czarny. Moje ulubione danie to hamburger ze startą rzodkiewką, ale lubię też somen na zimno, i sukiyaki. Jestem praworęczny, tak samo jak większość świata. Kiedy byłem młodszy lekarze twierdzili, że chyba mam cukrzycę, ale ostatecznie stwierdzono, że jestem zdrowy. Mam alergię na kiwi, odkryłem to niedawno. W dzieciństwie byłem uczulony na mleko. W miarę nieźle gram na pianinie. A z takich bardziej osobistych, to... Nie pamiętam, jak nazywa się mój ojciec-uśmiechnąłem się sztucznie na wspomnienie ojca. Nie, zaraz. Nie mogę tego nazwać wspomnieniem, bo nawet go nie znam. Wyrażenie "na myśl o ojcu" będzie tu bardziej pasować.
 -Tyle starczy?-Zapytałem, przekręcając głowę leciutko w bok.


<Costin?>

Od Rey'a CD Sage

Zrobiłem coś na kształt lenny'ego, kiedy dziewoja wymieniła tytuł "Droga Bez Powrotu". Wiecie co? Nazwijmy tego "lenny'ego" "reeynny". Zrobiłem reeynny'ego, o.

- Droga bez powrotu, powiadasz~? - zacząłem, znacząco poruszając przy tym brwiami. - Trójkę, hmm~?
- Może być - mruknęła. Już miała wstać i sięgnąć do swojej torby, ale ją powstrzymałem.
- CZEEEJ, PRZYPOMINAŁO MI SIĘ COOŚ - zawołałem, ciagnąc Sagiusza na balkon. Była w szoku, ale to chyba... Nie. To nienormalne, pff.

Zimny powiew wiatru od razu w nas uderzył, po czym fala deszczu niemal od razu przemoczyła nas do suchej nitki.
- Dzisiej księżyc taki fajny jeeest~~~. - Wskazałem palcem na naturalną satelitę Ziemi z szerokim uśmiechem.

Zachowywałem się trochę jak Mia.

- Rey, czy ty sobie jaja robisz?! Jest zimno, a ty chcesz tylko popatrzeć sobie na księżyc?! Wracamy, nie ma mowy!
- ALE STÓÓÓJ~! Takie coś zdarza się na ileś tam lat! A jak ja mówię ileś tam, to ba-
- To może za ileś tam lat to zobaczymy, może będzie lepsza pogoda! Ale ja nie mam zamiaru stać tutaj tylko o to, by sobie księżyc poobserwować!
- ALE JAK JA MÓWIĘ, ILEŚ TAM, TO ZNACZY, ŻE BARDZO DUŻO, NOO~~~! - Ostatnie słowa wręcz wydarłemz siebie, bo znowu chciała mi przerwać, więc musiałem jąjakoś przekrzyczeć, co nie?

<Sejdż?>

Od Leona - Cd. Sephriny

 Dłonie ma lodowato zimne, a jednocześnie bije od niej gorąc. Nie chcę jej puszczać, oddać pod opiekę kogokolwiek innego, za bardzo się boję. Ale trzeba, tak będzie najlepiej dla niej i dla mnie. Pomimo sprzeciwów dziewczyny, oddaję ją w ręce strażaka, delikatnie, by nie wyrządzić jej krzywdy. Palce już nie zaciskają się na mojej kurtce, puszczają ją. Mężczyzna rusza w stronę najbliższej karetki, idę tuż obok niego, nie spuszczając Sephriny z oczu. Gładzę ją po miękkich włosach, nie zwracając uwagi na dorosłego pana i jego zbędne uwagi. Skupiam się tylko na niej, martwię się jak jasna cholera.
 Znów ją przekazują. Patrzę, jak trafia do samochodu, wnoszona na noszach. Jednak grubsza kobieta nie pozwala mi nadal towarzyszyć. Klnę pod nosem, czując przejmującą bezsilność.
 Patrzę, jak zamykają się drzwi.
 Jak ambulans odjeżdża, nawet bez wstępnej oceny stanu Seph.
 Jak znika za najbliższym zakrętem.
 Jeśli będzie trzeba ustalę wszystko z dyrektorem i złożę wizytę w szpitalu, byleby tylko upewnić się, że jest otoczona odpowiednią opieką.
 Serce kruszy i odpada kawałeczkami ze zmartwienia, przejęcia, bania się o drugą osobę.

[Seph?]

Od Sephriny Cd. Leona

Poczułam jak cos unosi mnie ku górze, czy to już ta druga strona..? A może jednak ktoś ruszył mi z pomogą. Podniosłam powolnie prawą dłoń, chwytając przy tym kogoś za kurtkę. Wtedy usłyszałam głos, bardzo dobrze mi znany. Wołał o pomoc. Ścisnęłam materiał wtulając się delikatnie w tors chłopaka.
- Spokojnie... - szepnął, nie zwalniając kroku.
Jęknęłam cicho, gdyż tylko na tyle było mnie stać. Zapach spalenizny, powolnie zamieniał się w świeże powietrze. Usłyszałam jednak, że nie byliśmy tu sami. Czyjeś ciężkie buty, dawały dość duży pogłos.
- Co wy tu robicie?! - to był głos kogoś, kogo nie znałam, kogoś starszego - musimy was stąd wyprowadzić.
Słyszałam syreny pożarowe, policyjne, jak i te ratownicze. Z każdą z chwilą stawały sie coraz głośniejsze. Nagle jasne światło odbiło sie nawet w moich zamkniętych oczach. Usłyszałam przerażone krzyki dziewczyn, oraz nauczycieli.
- Zabieramy ja.
Poczułam, że zostaje przekazana komuś innemu. Złapałam się mocniej chłopaka, nie chcąc by ktos zrobił mi gorszą krzywdę.
- Nie... -jęknęłam, spoglądając na Leona błagalnym wzrokiem.
<Leo?>

Od Leona - Cd. Sephriny

 Dodatkowe zajęcia z języka ojczystego. Nauczycielka skrobie coś na tablicy, tłumacząc genezę polskiej mowy. Opieram policzek o dłoń, próbując skoncentrować się na polonistce i jej wykładach, co idzie mi z wielkim trudem. Mistrzem nie jestem i otwarcie o tym mówię. Tak wygląda cała lekcja dla jednej osoby. Profesor gada, a ja udaję, że słucham. Robię to tylko ze względu na mamę i jej prośbę o kontynuowanie programu z Polski. Żebym nie zapomniał, jak się mówi w ojczystym języku. Wszystko przerywa głośny huk i lekkie trzęsienie sali. Zagarniam wszystkie swoje rzeczy do plecaka i idę za nauczycielką, standardowa procedura. Gdy zamykam za sobą drzwi- rozlega się donośny alarm. Na korytarzu czuć dym, swąd spalenizny. Przykładam materiał mundurka do dolnej części twarzy, nie chcąc zatruć się szkodliwymi substancjami. Jednocześnie widzę jego źródło, którym jest sala chemiczna. Tłum wydostaje się z niej, obserwuję każdą osobę, po kolei i nigdzie nie widzę znajomej czupryny.
 Przestaję myśleć, zaczynam działać automatycznie, jak zaprogramowana maszyna. Odłączam się od profesor, nie zważając na jej krzyki i upominania. Wbiegam do laboratorium, od razu krztusząc się wręcz czarnym dymem. Jest gorąco jak w piekle, ogień syczy, zajmuje coraz więcej miejsca. Rozglądam się nerwowo. Jakaś substancja wyżarła dziurę w ławce, skapując swobodnie na podłogę. Jeszcze raz przebiegam wzrokiem i udaje mi się ją zobaczyć. Leży, wygląda jakby była martwa. Szybkim krokiem pokonuję dzielącą nas odległość. Jedną rękę wsuwam pod jej plecy, drugą pod nogi i podnoszę. Cichutki jęk wydobywa się z jej ust, dodaje mi to nieco otuchy. Kieruję się do wyjścia, uważając, by nie urazić Sephriny.
 Wychodzę.
 Nie ma nikogo.
 Mimo to krzyczę, wołam o pomoc.
 Boże, oby wyszła z tego cało...

[Seph?]

„Carpe..

..Diem!
Godność: Celaena Eurielle Sardothien.
Pseudonim: Większość osób wołała do niej po nazwisku. Nieliczni jednak skracali jej imię do trzech pierwszych liter - Cel.
Rola: Diabełek w anielskiej skórze.
Wiek: 15 lat. Choć nie może się doczekać szesnastki, którą będzie obchodzić pod koniec grudnia.
Płeć: Kobieta, a jakże!
Pochodzenie: Włochy, okolice Wenecji.
Orientacja: Heteroseksualna. Przepraszam, drogie panie.
Zauroczenie: Niestety, póki co nikt nie przypadł jej aż tak do gustu. Poza tym, wyznaje ona zasadę, że wpierw kogoś trzeba poznać. Nie wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia.
Charakter: Celanea jest osobą, która, za przeproszeniem, ma na wszystko wyjebane. Nie lubi angażować w akcje, z których nie miałaby korzyści. Do życia podchodzi z kpiną, ale i z jako-takim szacunkiem. Wie, że jest tylko jedno. Oczywistością, oczywiście, jest to, że odpowie ci sarkazmem na pytanie bez sensu. Zdarza się jej również być cyniczną, ale powoli zaczyna nad tym panować. Uczy się gryźć w język i powoli wychodzi na prostą. Odważna i dumna. Jednak prośba o pomoc nie jest dla niej żadną ujmą na honorze. Jak to człowiek, popełnia również wiele błędów, ale, jak twierdzi, jest w tym wieku, gdy popełnia je umyślnie i z przyjemnością. Poza tym, homo sum humani nihil a me alienum puto, czyż nie?
Nie ma szacunku do osób, które znęcają się nad słabszymi. Mówi, że ci powinni zdychać w kontenerach na śmieci. Wiele ludzi twierdzi, że na trzecie imię powinna mieć "Problem", a ona się w stu procentach zgadza. Jest prawdziwym magnesem, jeśli o to chodzi. Najczęściej zjawia się w złym miejscu i o złej porze, za co tak czy siak zostaje ukarana. Jak już wcześniej wspominałam, jest odważna. Wie kiedy ma rację, ale nie będzie jej udowadniać krzykiem. Nie boi się jednak podnosić głosu. Zawsze stanie w obronie słabszym, nawet, jeśli dawniej ją skrzywdzili. Lubi się odpłacać pięknym za nadobne; jest mściwa. Jednak jeśli już planuje zemstę, wiedz, że będzie ona obmyślana w każdy możliwy sposób. Potrafi zrujnować komuś życie jedną plotką. Mimo wszystko, rzadko kiedy posuwa się aż tak daleko. Wystarczy jej słowo "przepraszam". Mimo jej diabolicznego charakteru zna podstawowe zasady savoir-vivre.
Umiejętności: Celaena jest doskonała z chemii. Uwielbia się uczyć o składzie niektórych cieczy. Poza tym, mało do życzenia pozostawia jej talent do szkicowania. Potrafi przelać na kartkę rzecz, którą dopiero co sobie wyobraziła. Jest też bardzo wytrzymała, co traktuje jako umiejętność. Ciekawostką może być to, że jej ojciec raz zabrał ją na strzelnicę. Tak bardzo spodobało jej się strzelanie z kałasznikowa, że praktykuje to do teraz. I jest w tym całkiem niezła.
O postaci: Tata zginął w wypadku. Nie pamięta nawet jego twarzy. Matkę wciągnęło sztachanie się, by zapomnieć o fizycznym i psychicznym bólu; zostawiła swoją córkę samą sobie. Przez to młoda wpadła w złe towarzystwo, które koniec końców zaczęło się nad nią znęcać. Półtora roku później postraszyła ich trochę strzelbą i dali jej spokój. Rok przez wyjazdem do White Eagle, jej rodzicielka zmarła gdzieś pod mostem, wskutek przedawkowania. Celaena zorganizowała jej godny pogrzeb, jednak nawet nad nią nie zapłakała. Uważała, że jej się należało. Po jej śmierci pracowała krótko w ogrodniczym, żeby zarobić na bilet do lepszego życia. Teraz powoli wychodzi na prostą.
Inne:
► Głos - [ X ]
► Ciekawostka - Eurielle to imię po jej babce.
► Urodziła się 22 grudnia. Dokładniej w niedzielę, równo o 12. *dat sentymenty do daty*

Od Sephriny Cd. Leon'a

Zaśmiałam się cicho pod nosem, uciekając wzrokiem od chłopaka. Czy spojrzałam źle? A może jednak powinnam patrzeć dalej.... Nie wiem sama. Spojrzałam na zegar, który wisiał na końcu korytarza. Wskazywał on 14:30. Za dziesięć minut więc dzwonek, na lekcję chemii. Nie przepadałam za tym przedmiotem, nie miałam więc nawet ochoty opuścić towarzystwa Leona, ale obowiązki to obowiązki...
- Muszę iść, zaraz lekcja... - szepnęłam, wstając powoli - a muszę jeszcze wszystko odnieść.
- Odprowadzić cię? - zapytał spokojnie.
- To miłe...
Rudowłosy młodzieniec, wziął ode mnie plecak, kierując się szybkim krokiem w stronę internatu. Biegłam za nim., na prawdę biegłam, szedł za szybko.
- Leon! - wyjąkałam, będąc już koło niego - zwolnij....
- Jeju przepraszam!
Ten od razu zwolnił, idąc obok mnie, dużo wolniejszym tempem. Nie zorientowałam się nawet kiedy znaleźliśmy się w moim pokoju, kwiaty stały w wazonie obok mojego łóżka, oraz jak szybko przepakowałam plecak. Rozmawialiśmy praktycznie cały czas, uśmiechając się do siebie raz po raz.  Dziwnie się wtedy czułam, nie byłam do tego przyzwyczajona. Nie byłam przyzwyczajona, aż do takiej uprzejmości.

Odprowadził mnie pod salę, za co podziękowałam mu szczerym uściskiem. Tak po prostu, byłam mu wdzięczna za to co dzisiaj zrobił. Mimo, że rozmawiamy od godziny, czułam jakbym znała go całe życie. Odszedł niechętnie, mając pewność, że weszłam do pracowni.

Lekcja miała przebiegać spokojnie, bez najmniejszych incydentów, jednak gdy doszło do eksperymentów, miało to okropny koniec. Staliśmy w trzy osoby, nad jedną ze zlewek w której znajdował się jakiś kwas, lub coś podobnego. Jeden błąd, zasłonięcie przyjaciółki od wybuchu, to było automatyczne. Widziałam jak zapałka powolnie wpada do naczynia, przez co stanęłam przed brunetką, zasłaniając twarz ręką. Usłyszałam tylko jeden wielki huk, oraz poczułam jak coś parzy mnie w rękę. Niby małe doświadczenie, a siła wybuchu była tak duża, że odrzuciło mnie na parę metrów w bok, w róg sali. Przez chwilę nie wiedziałam gdzie jestem, czułam tylko dym, oraz pieczenie  lewego przedramienia. W tym samym momencie gdy rozbrzmiał alarm przeciwpożarowy, udało mi się otworzyć oczy. Po drugiej stronie sali powolnie rozprzestrzeniał się ogień, a ja byłam zbyt ogłuszona by cokolwiek zrobić. Nie było już nikogo, byłam zdana sama na siebie. Może uznali, że już nie żyję, albo w ogóle mnie nie zauważyli. Byłam przerażona, panicznie bałam się takich sytuacji, mimo to nie chciałam się poddawać. Złapałam się pierwszej lepszej rzeczy, która leżała wyżej niż moja głowa, ręka jednak bolała niemiłosiernie, tak jak całe moje ciało. Było to jakieś szkło, gdyż powolnie ześlizgiwałam się w dół. Naczynie upadło razem ze mną. Zamknęłam oczy, zakrywając jedynie nos bluzką, by więcej czarnego pyłu nie wdarło się do mojego ciała.

<Leon? My hero XD>

Od Kanade - Cd. Nico

 Czuję coś nowego, wcześniej mi nieznanego. Współczucie? Chyba tak to się nazywa. Te kilka słów wystarczyło, bym zapomniała o wcześniejszym incydencie, patrzyła na chłopaka z zupełnie nowej perspektywy. Po części go rozumiem, Sama nie miałam łatwo, choć raczej staram się tego nie rozpamiętywać. To było, skończyło się, teraz jestem wolna.
 Jestem feniksem.
 Upadam i powstaję.
 Powoli podchodzę do Nico, uważnie stawiając kroki, jakby jeden źle postawiony miałby sprawić, że podłoga się zapadnie. Otworzył się na mnie, widać to po nim, odwdzięczę się tym samym. Siadam na parapecie, teraz dzielą nas tyko centymetry. Czuję bijące od niego ciepło... Tak dawno nie było mi dane rozkoszować się bliskością drugiego człowieka, bez żadnych konfliktów. Ot tak, po prostu. Nie wiem dlaczego, ale przypomina mi się podstawówka. Zupełnie tak, jakbym miała deja vu. To był ostatni dzień roku szkolnego, żegnałam się z moim przyjacielem najpewniej na zawsze- przeprowadzałam się do innego stanu. Spoglądam kątem oka na chłopaka o atramentowej czuprynie.
 — Wiesz... Miałam kiedyś kolegę. Przyjaciela. Strasznie się gryźliśmy, o wszystko. Ale zawsze mogliśmy na sobie polegać. Też miał ciężko, rozumieliśmy się... Przychodził do szkoły posiniaczony, podobnie jak ja. Czasami nawet porównywaliśmy, kto mocniej dostał od rodziców... — Śmieję się gorzko. — Nigdy nie zapomnę tego, że trudno było wypowiedzieć mu moje pierwsze imię. Mówił mi drugim- Avelyn. Choć on to tak ładnie wypowiadał, dla niego byłam Avelajn, a nie Avelin. — Kładę dłoń na jego dłoni, delikatnie, ostrożnie, jakby był z porcelany i kontynuuję. — Przypominasz mi go... Ale nie dlatego chcę stać się dla ciebie przyjaciółką- wierzę, że warto zdobyć twoje zaufanie, Nico.

[Nico?]

Od Costina cd Mahiru

Westchnąłem, wiedząc że w tej kwestii nie wygram i znów schowałem twarz w szyję Mahiru.
- Tak teraz myślę, że dobrze się nie znamy. Mam na myśli, ulubiony kolor, czy potrawa, muzyka, której słuchamy, książki, które przeczytaliśmy - mruknąłem. - Nie chciałbyś o tym wiedzieć? Bo ja jestem ciekaw tych małych szczegółów. Przez to świat staje się Mahiru zaintrygowany zamknął album i wydostał się z mojego uścisku, by zaraz usiąść twarzą do mnie. Uniósł brwi i ułożył dłonie na kolanach dalej się we mnie wpatrując.
- Po co ci to? - zapytał głupio. Zaśmiałem się pod nosem.
- Do szczęścia mi potrzebne - odpyskowałem, zaraz stając się milusi na nowo. - Weźmy na to, moim ulubionym kolorem jest różowy. Serio, ale człowiek z taką osobistością jak moja nie może sobie pozwolić na coś różowego. Ulubionym daniem są żabie udka i proszę nie śmiej się, ale babcia zawsze je robiła, kiedy wiedziała, że przyjeżdżamy - westchnąłem na wspomnienie z dzieciństwa. - Słucham popu, nie lubię książek. Rozmiar buta 39. Jestem leworęczny, jak prawdopodobnie zauważyłeś - wzruszyłem ramionami obojętnie i oczekiwałem na odpowiedź. - Twoja kolej.

<Mahi? XDD>