15 listopada 2016

Od Leona - Cd. Sephriny

 Dodatkowe zajęcia z języka ojczystego. Nauczycielka skrobie coś na tablicy, tłumacząc genezę polskiej mowy. Opieram policzek o dłoń, próbując skoncentrować się na polonistce i jej wykładach, co idzie mi z wielkim trudem. Mistrzem nie jestem i otwarcie o tym mówię. Tak wygląda cała lekcja dla jednej osoby. Profesor gada, a ja udaję, że słucham. Robię to tylko ze względu na mamę i jej prośbę o kontynuowanie programu z Polski. Żebym nie zapomniał, jak się mówi w ojczystym języku. Wszystko przerywa głośny huk i lekkie trzęsienie sali. Zagarniam wszystkie swoje rzeczy do plecaka i idę za nauczycielką, standardowa procedura. Gdy zamykam za sobą drzwi- rozlega się donośny alarm. Na korytarzu czuć dym, swąd spalenizny. Przykładam materiał mundurka do dolnej części twarzy, nie chcąc zatruć się szkodliwymi substancjami. Jednocześnie widzę jego źródło, którym jest sala chemiczna. Tłum wydostaje się z niej, obserwuję każdą osobę, po kolei i nigdzie nie widzę znajomej czupryny.
 Przestaję myśleć, zaczynam działać automatycznie, jak zaprogramowana maszyna. Odłączam się od profesor, nie zważając na jej krzyki i upominania. Wbiegam do laboratorium, od razu krztusząc się wręcz czarnym dymem. Jest gorąco jak w piekle, ogień syczy, zajmuje coraz więcej miejsca. Rozglądam się nerwowo. Jakaś substancja wyżarła dziurę w ławce, skapując swobodnie na podłogę. Jeszcze raz przebiegam wzrokiem i udaje mi się ją zobaczyć. Leży, wygląda jakby była martwa. Szybkim krokiem pokonuję dzielącą nas odległość. Jedną rękę wsuwam pod jej plecy, drugą pod nogi i podnoszę. Cichutki jęk wydobywa się z jej ust, dodaje mi to nieco otuchy. Kieruję się do wyjścia, uważając, by nie urazić Sephriny.
 Wychodzę.
 Nie ma nikogo.
 Mimo to krzyczę, wołam o pomoc.
 Boże, oby wyszła z tego cało...

[Seph?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz